7/31/2015

Ostatnie dno

 Wszystko zaczęło się w 2005 roku kiedy chodziłem jeszcze do Gimnazjum. Okres ten nie był dla mnie trudny. Nie byłem popularnie znanym gimbusem któremu zależy na paleniu, jaraniu trawki i upijaniu się do nieprzytomności. Dobre oceny i osiągnięcia w sporcie. Tym mogłem się pochwalić. Miałem również dziewczynę. Prowadziliśmy normalne życie. Sielanka, niczego mi nie brakowało. Tata prowadził swoją firmę, mama zajmowała się domem. Mój brat wyjechał za granicę szukać lepszej pracy twierdząc ze w "Polsce niczego się nie dorobi". Patrząc na tatę, nie sądzę tak. Jednak wszystko zaczęło się psuć gdy tylko rozpoczynały się wakacje kończące szkołę. Ideał prymusa? Nie, to przestało być modne. Coś we mnie weszło. Nie wiem co. Może miałem dość bycia "innym". Alkohol, narkotyki, stały się nierozłączną częścią mojej codzienności. Trudno mi sobie wyobrazić patrząc na to z perspektywy czasu co by było gdybym wtedy nie wyhamował. Seks, papierosy? Co piątek. Każdy wakacyjny początek weekendu oznaczał jedno - Idziemy na imprezę zaliczyć jakąś laskę. Tak, zaliczyć. Stało się to moją pasją. Kurde, jedni muzyka inni filmy a ja? Seks i narkotyki. Oczywiście straciłem dziewczynę w między czasie. Nie mówiąc już o tym że zaliczałem każdą następną w co piątek wieczór w jednym z nocnych klubów w naszym mieście. Jeden z bramkarzy został kiedyś przekupiony i wpuszczał mnie bez żadnych problemów. Teraz gdy tak na to patrzę uświadamiam sobie jak szybko człowiek jest w stanie stoczyć się na same dno. Myślicie że alko, narko i seks to uzależnienia? Jesteście w błędzie. Z krótkim czasem zacząłem próbować czegoś nowego. Doszło popularnie znane soft porno. Niee, to dla dzieci. Idziemy dalej. Hard Porno? Tak to dla mnie. Codziennie, wieczorna masturbacja przy filmikach na których 50 letni mężczyźni wręcz gwałcą 18 latkę? Wręcz coś idealnego. Z biegiem czasu każda dziewczyna stawała się obiektem pożądania. Moja wyobraźnia pracowała na zasadzie skojarzeń. Wszystko kojarzyło mi się z filmami. Dopiero teraz powiem Wam że każdy z tych filmów pozostawiał uraz na mojej psychice. Pewnego dnia - przestałem kochać. Stoczony na samo dno pełzałem pomiędzy narkotykami i zaliczaniem dziewczyn w klubowych toaletach. Śmieszne prawda? Tak, obecnie też się z tego śmieje. Narkoman? Nie nazwał bym się tak. Koneser - to określenie pasuje do mnie idealnie. Wrak człowieka? No proszę, ile w krótkiej chwili można znaleźć określeń na zwykłego prostego człowieka. Z miejscowym dilerem miałem tak dobre stosunki że pewnego dnia zaczął sam do mnie dzwonić z propozycjami "spróbowania" najnowszego towaru. Oczywiście spróbowanie to pojęcie względne totalnie nie pasujące do tego co mam tutaj na myśli. Śćpanie się do nieprzytomności w jakimś przejściu podziemnym. Odlot niesamowity. Bonusem był odlot plus seks z jakąś dziewczyną z klubu. Ale to było mało. Pokruszone szkło do "krechy"? Jak najbardziej. Lepiej wchodzi a co najważniejsze - lepiej kopie. Z alkoholem nie było aż tak lekko jak z narkotykami czy pornografią. Piwo, do tego krecha i można było żyć. Zapytacie pewnie skąd na to pieniądze? Nie raz tata oskarżył mnie o kradzież. Zawsze się wypierałem. Rodzice w sumie nic nie podejrzewali. Historia przeglądarki zawsze była czyszczona więc nawet jak by chcieli - nie udało by im się mnie sprawdzić. Gdy wychodziłem na "krechę", byłem u kolegi - oglądaliśmy filmy. Potrzeba matką wynalazków. Zawsze znalazłem jakieś wytłumaczenie by odlecieć. I tak sobie latałem, pomiędzy marginesem społecznym a wyrzutkami tego świata. Ludzką spierdoliną. Pewnego dnia stwierdziłem że nadal mi mało. Narkotyki? Mało. Seks? Mało. Pornografia? Mało. Alkohol? Mało. Wszystkiego mi mało. Zresztą co mógł powiedzieć nastolatek który stracił uczucia. Z biegiem czasu znalazłem sobie nowe zajęcia. Z kilkoma kolegami pokroju mojej osoby biliśmy i okradaliśmy bezdomnych. Przynosiło mi to wtedy satysfakcję. Okraść kogoś kto nic nie ma a w dodatku pobić go do nieprzytomności. Rzucanie kamieniami w okna? To było takie fajne. Jedno jest pewne, gdy wciągasz się w takie sprawy zaczyna Ci tego brakować. Chcesz tego więcej i więcej. Sięgasz bo coraz mocniejsze dla twojego mózgu rzeczy bo do tamtych już się przyzwyczaił i nie czerpie z nich takiej satysfakcji jak z tych coraz mocniejszych. Kiedy jesteś już na samym dnie przychodzi taki moment że i tak Ci wszystko jedno. Nie masz dla kogo żyć a samemu dla siebie po prostu nie warto. Wtedy przeszło mi przez głowę pytanie o własne wartości. Stały się bardzo proste. Obecnie nazywam to podstawową trójką - "Woda, Prąd i Gaz" - Alko, Narko i Seks. Te trzy rzeczy stały się dla mnie głównymi wartościami w skończonym już życiu. Kiedyś byłem wrażliwy, filmiki kampanii schroniskowych dla bezdomnych zwierząt były powodem to smutku, a w tamtym stanie płacz "posuwanej dziewczyny" która ewidentnie nie chciała niczego, po prostu nie miała siły by mnie odeprzeć od siebie nie wywoływał we mnie żadnego poruszenia. Zlewałem to. Wręcz przeciwnie - przynosiło to podniecenie. Od małego również przekonywałem rodziców o tym że narkotyki są dla mnie złem. Innym światem, ten inny świat stał się moją własnością. Czułem się jak król. Pan życia i śmierci trzymający w jednej ręce życie w drugiej śmierć i bawiący się tym. Wedle uznania, przyniesienie komuś bólu było wręcz istną radością dla mnie i mojego JA. Myślicie że to już dno studni? Jesteście w błędzie. Dowalać do pieca można tak długo aż ogień w nim nie zgaśnie. Tym piecem byłem ja a raczej moje wewnętrzne JA, któremu wiecznie było mało. Alkohol traktowałem jako sok. Wódka krzywi ryj? HAHA proszę, to smakuje jak woda. Dezodorantu nie da się napić? Jak się nie da. Na raz. Denaturat? Najlepiej smakuje z sokiem do rozcieńczania. Wiem że każde tłumaczenie pachnie banałem, to też obejdzie się bez nich. Ale zrozumcie - Przegrałem. Przegrałem samego siebie. Trwało to dwa lata. Wieczne staczanie się. W dół i w dół i w dół. I tak bez przerwy. Olewanie szkoły? Obowiązkowe. Olewanie wszystkiego? Oczywiście. Wreszcie: Olewanie samego siebie? Podstawa kolejnego dnia. Jednak pewnego sobotniego wieczoru światełko w tunelu się zaświeciło. Myślałem że tam światło nie dochodzi a jednak. Jak się później okazało nie była to lokomotywa w tunelu. Było to światło które obudziło mnie na szpitalnej kozetce. Zostałem przywieziony na izbę ratowniczą gdy "Ponoć" targnąłem się na swoje życie. Ręce strasznie mnie bolały. Przymrużone od blasku światła oczy widziały tylko lekarza opatrującego moje pokaleczone ręce. Zasnąłem. Obudziłem się w niedzielne południe. Nikt do mnie nie przyszedł - nawet rodzice. W końcu nawet rodzina mnie zlała. Karma wraca - ja zlałem ich  - oni to samo zrobili ze mną.  Głowa strasznie mnie bolała. Zbytnio nie pamiętam co się ze mną działo. Pierwsza osoba która się mną zainteresowała (bo musiała) był ordynator oddziału ratunkowego. Dopiero on uświadomił mi co robię w szpitalu w tak krytycznym stanie. Znalazł mnie jakiś bezdomny, prawdopodobnie jeden z tych na których wcześniej się wyżywałem i którzy byli obiektem moich drwin. Zobaczcie, pomóc swojemu wrogowi? Chociaż bym chciał - to nie potrafię tego "poczuć". W rękach miałem scyzoryk - prawdopodobnie ukradłem go tacie. Lekarz mówił że straciłem dużo krwi. Faktycznie, czułem się "lżejszy". Wtedy postawiłem sobie zadanie dojść do tego Co się wydarzyło. Nie wiem, nie potrafię sobie przypomnieć. Prawdopodobnie nigdy sobie już nie przypomnę, bo jak zwykle nikogo przy mnie nie było. Taki standard.
Po wyjściu ze szpitala stałem się synem ulicy. Rodzice przysłali list na oddział w którym grzecznie było powiedziane że w domu mam nawet nie próbować się pokazywać. Pamiętam że czytając ten list na ławce w parku obok mnie przechodziła moja była, pierwsza poważna miłość. Jej spojrzenie kierowane w moją stronę przypomniało mi o dawnej osobie którą byłem zanim to wszystko się zaczęło. Rozpłakałem się. Rozpłakałem się jak dziewczynka której ktoś ukręcił głowę przy lalce. Siedziałem na ławce przy szpitalnym parku i płakałem ocierając łzy listem od rodziców, których już nie miałem. Zostałem sam, bylem tylko ja i pustka. Świat wydawał się być wtedy taki ogromny. Z człowieka który miał wszystko, dobre oceny, dziewczynę, przyjaciół stałem się człowiekiem, a raczej istotą, rzeczą ponieważ człowiekiem nie potrafiłem się nazwać. Ta noc spędzona na ławce w płaczu uświadomiła mi w co tak naprawdę wdepnąłem. Gdyby tego było mało dziewczyna którą "posuwałem" a raczej gwałciłem zaszła w ciąże. Zostałem ojcem. Niżej spaść się nie dało. Nie pamiętam myśli które wtedy wędrowały po mojej głowie ale było ich tyle że nie zliczył bym tego przez najbliższe 10 lat swojej bezcelowej tułaczki po świecie. Tej nocy zdałem sobie również sprawę że światu nie stała by się żadna krzywda gdybym odszedł już na zawsze. Wręcz przeciwnie. Czerpał by z tego same korzyści. Zadziwia mnie to że moja czarna gówniana dusza wyłoniła jeszcze łzy. A jednak, coś we mnie zostało. Zostało coś czego nie potrafię opisać prostymi słowami. To trzeba przeżyć, być w tym i trwać by zrozumieć "zjawisko", które kierowało mną tamtej nocy. Kiedyś słyszałem że gdy masz problem skieruj się do boga. Krzyczałem! Boże pomóż mi albo zabierz z tego świata - nawet on mnie olał. Nie wierzyłem w boga, nigdy nie byłem w kościele. Dla mnie chodzenie do kościoła było stratą czasu, pożytecznego czasu. Noc zalana łzami była długa, ciemność trwała wieczność. Siedziałem i siedziałem, gdy zdołałem przysnąć budziły mnie sygnały i światła wyjeżdżających karetek pogotowia.
Ranek obudził mnie bardzo wcześnie. Gdy się obudziłem, ujrzałem dzieci idące do szkoły. Patrzyłem i przyglądałem się rodzicom prowadzącym swoje pociechy do szkoły zadając sobie pytanie: "Czy to jest miłość?" To pytanie nurtowało mnie coraz bardziej. Tego dnia patrzyłem na świat zadając sobie pytanie "Czy to jest miłość?", "A może to?" "A może tamto?" A może cały świat był miłością o której zapomniałem, a której w tym momencie tak potrzebowałem. To jednak prawda, że gdy coś masz - nie szanujesz tego. Jednak gdy tracisz to kompletnie - zaczyna Ci tego brakować. I brakuje i brakuje. Zacząłem szukać miłości początkowo po "kątach". Moje serce, które przestało już dawno bić dostawało pozytywnych impulsów. Po miesiącu tułaczki postanowiłem zbliżyć się do kogoś. Na szczęście stary znajomy moich rodziców który miał sklep potrzebował pracownika. Od bardzo bardzo dawna otrzymałem w życiu jakiś cel. Pracowałem jako woźny i sprzątałem sklepowe półki. Zaplecze sklepu z narzędziami stało się moim domem. Domem który traktowałem jak wszystko co posiadam. Miałem mały pokoik z dostępem do toalety z ciepłą wodą. Żyłem jak król luksusu. Mały tapczanik, krzesełko i stoliczek wraz z toaletą były moim dużym królestwem.

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ  


Zapraszam do komentowania. Wkrótce opublikuję część drugą. 

8 komentarzy:

  1. Dzisiaj trzeba bardzo się pilnować by ta historia nie była naszą historią nie wiem czy jest sens pisać takie okropne rzeczy ,czemu to ma służyć mam nadzieję ,że ku przestrodze ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak dokładnie, ku przestrodze ...

      Usuń
    2. Powiedz mi Szymon, jak to jest być pantoflarzem?

      Usuń
    3. Hmmy, nie wiem :) Zapytaj wujka Google to Ci powie co to znaczy być pantoflarzem bo ja nie mam pojęcia :)

      Usuń
    4. I nie za bardzo wiem dlaczego pytasz o to akurat mnie :) Anonimku :)

      Usuń
    5. Pytam cie bo jesteś pantoflarzem, przez cały czas z tą Paulinką , ja bym na głowę dostala jakbym caly czas miala byc z chlopakiem, kolegów nie masz?

      Usuń
    6. Hmy z Paulina? Kolegów mam az nadto ;)

      Usuń
    7. Proponuje nie śmiecić pod postem i przejść na prywatną konwersacje w tym temacie jesli masz jakieś wątpliwości co do mnie ;) z chęcią Ci na nie odpowiem ;)

      Usuń

Dzięki za komentarz :)